Z SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆ
W dziwnych czasach przyszło nam żyć. Czasach jak dla mnie totalnego chaosu.
Kurcze, jak bardzo pogubiliśmy się w tym pędzie za idealną sylwetką, trendzie EKO, zdrowego odżywiania, diet - coraz to "cudowniejszych", nowszych.
Z jednej strony w TV "krzyczą" nowymi kulinarnymi programami, za chwilę ktoś wydaje książkę z nowym sposobem odchudzania, zdrowego żywienia, jedni prześcigają następnych, a tak naprawdę wszyscy piszą o tym samym tylko w inny sposób. Raz kasza jest zdrowa to znów kasza jest niezdrowa... Już nawet na nasz cudowny polski, świeży i pachnący chleb ( tak bardzo uwielbiany i doceniany przez obcokrajowców! ) - patrzymy jak na wroga, bo gluten, bo białe pieczywo...
W tym wirze ludzie stają się coraz bardziej pogubieni. Każdy chce być piękny i młody, bardzo często kosztem zdrowia. Byłam w szoku dowiedziawszy się co kobiety, dziewczyny potrafią połknąć, aby schudnąć - dostępne w internecie tabletki, po których chudnie się, ale które zarazem tak wyniszczają organizm, że w konsekwencji prowadzi to do śmierci... lub też larwy tasiemca ... (!!!).
Z drugiej strony świat zalewają fast foody, nowe trendy w jedzeniu, w każdej formie i na każdym rogu. Kuszą zapachem i wyglądem. Poddajemy się temu, bo to moda zza oceanu a my zachwyceni jesteśmy wszystkim co od nich "przypływa. Już nawet polski język umiera, bo zamiast patrzeć na coś z uwagą zwracamy "atencję" (!) . Ok, ale nie o tym miało być. Wybaczcie, ale strasznie mnie to razi.
Jesteśmy w "szponach" jedzenia. Stało się to wręcz obłędem.
Sama w tych szponach dawno temu się znalazłam. Popadłam z skrajności w skrajność. Z zaburzeń odżywiania stałam się maniaczką zdrowego odżywiania. Fachowo nazywa się to ORTOREKSJA.
Z racji tego, że mieszkałam w dużym mieście, obsesyjnie kupowałam wszystko co "organiczne" i w miejskim mniemaniu "zdrowe" . Wtedy dla mnie wszystko było niezdrowe.
Mój organizm był tak "oszołomiony" tym wszystkim, że zaczął wariować...
Budziłam się w nocy z ogromnym uczuciem ssania w żołądku i ta myśl, że w lodówce jest tyle pyszności... Wszyscy śpią ... to mogę tak po cichu... przed wszystkimi... przed całym światem...
W końcu śpią, nikt się nie dowie. Zjadłam. Boże, jakie to pyszne! Tak cudnie pachnie. Rano zamiast budzika obudziło mnie poczucie winy wielkości Burdż Chalifa w Dubaju. Popadłam w błędne koło.
Kolejne miesiące mijały a ja nadal w bardzo piękny i sprytny sposób oszukiwałam nie innych, ale samą siebie, swój organizm, tak mądry i tak piękny. Przez tyle lat tak w bestialski sposób potrafiłam go z czystym sumieniem niszczyć. Ta cudowna świątynia "wołała" o pomoc, prosiła, błagała :
POKOCHAJ MNIE W KOŃCU ! ZADBAJ O MNIE! ODŻYWIAJ MNIE!
W KOŃCU JESTEM JEDYNYM MIEJSCEM, W KTÓRYM MUSISZ ŻYĆ...!
Rozpłakałam się któregoś dnia patrząc na swoją twarz w lustrze... Co ja ze sobą zrobiłam?! Co zrobiłam z tą piękną i mądrą osobą... ???
PASJA do zdrowego życia nagle nabrała innego wyrazu. NORMALNEGO I ZDROWEGO. Powoli zmieniało się moje podejście do jedzenia. Zmieniło się w momencie, w którym przestałam się szufladkować i nazywać. Przestałam obwiniać siebie za każdy większy kęs, który zjadłam.
Zaczęłam patrzeć na jedzenie jako na "paliwo", które nasz organizm potrzebuje, aby po pierwsze BYĆ ZDROWYM oraz być w pełni harmonijną całością, która składa się nie tylko z fizycznego wyglądu ale również tego co niewidoczne dla oczu. W tym momencie JOGA uratowała mi życie.
Od kiedy zaczęłam ją praktykować, zrozumiałam w czym tkwił problem. Zrozumiałam siebie, swoje potrzeby, poznałam swoje "demony", swoje nagromadzone od dzieciństwa emocje, które spowodowały to, że jedzenie było KARĄ jak i NAGRODĄ za wszystkie uczynki, popełnione w przyszłości.
Odnalazłam gdzieś głęboko w sobie tą małą, smutną i zranioną dziewczynkę i przytuliłam się do niej.
To nie był łatwy proces. Potrzebowałam lat, aby zrozumieć siebie i swój organizm. Posprzątać go i w końcu KARMIĆ tak, jak tego potrzebuje i jak na to zasługuje.
Często Wam powtarzam, jak ważne jest surowe odżywianie. Nie chodzi mi broń Boże o surowe mięso etc. Ale o warzywa i owoce. Często również "zamęczam" Was ciągłym powtarzaniem o piciu zielonych szejków. Często podpowiadam Wam w swoich skromnych przepisach, sposoby jak zastąpić pieczone czy gotowane przepisy, tymi surowymi. Dlaczego? Bo uważam, że nie ma 'zdrowego gotowania' głównie dań z warzyw . Już samo obróbka cieplna czyli gotowanie i pieczenie pozbawia większości jak nie wszystkich witamin i minerałów. Zwyczajnie je "zabijamy" wysoką temperaturą. Wiem, że teraz znajdzie się całe mnóstwo ludzi, którzy z pogardą zaczną na mnie patrzeć. Nie o to mi chodzi. Chcę Wam tylko uświadomić coś, co może nie każdy z Was wiedział. Uwierz mi, wiem co mówię. Po latach błądzenia" to właśnie ŻYWE JEDZENIE, uratowało i uzdrowiło mój organizm.
Jest to tylko i wyłącznie moje własne zdanie moje własne doświadczenie, którym chcę się z Wami dzielić.
W przyszłości bardziej rozwinę temat surowego odżywiania. Nie chce już Was dzisiaj zanudzić...;)
Teraz uciekam, bo piękna pogoda, trzeba zaczerpnąć odrobinkę cudownej i słonecznej energii:)
Kiedyś - jak nie zapomnę;) - napiszę Wam stary indiański sposób jak i kiedy najlepiej czerpać energię ze słońca.
Trzymajcie się ciepło, dbajcie o siebie i dziękujecie, że mnie czasem wysłuchacie...:)
Wasza N.
Kurcze, jak bardzo pogubiliśmy się w tym pędzie za idealną sylwetką, trendzie EKO, zdrowego odżywiania, diet - coraz to "cudowniejszych", nowszych.
Z jednej strony w TV "krzyczą" nowymi kulinarnymi programami, za chwilę ktoś wydaje książkę z nowym sposobem odchudzania, zdrowego żywienia, jedni prześcigają następnych, a tak naprawdę wszyscy piszą o tym samym tylko w inny sposób. Raz kasza jest zdrowa to znów kasza jest niezdrowa... Już nawet na nasz cudowny polski, świeży i pachnący chleb ( tak bardzo uwielbiany i doceniany przez obcokrajowców! ) - patrzymy jak na wroga, bo gluten, bo białe pieczywo...
W tym wirze ludzie stają się coraz bardziej pogubieni. Każdy chce być piękny i młody, bardzo często kosztem zdrowia. Byłam w szoku dowiedziawszy się co kobiety, dziewczyny potrafią połknąć, aby schudnąć - dostępne w internecie tabletki, po których chudnie się, ale które zarazem tak wyniszczają organizm, że w konsekwencji prowadzi to do śmierci... lub też larwy tasiemca ... (!!!).
Z drugiej strony świat zalewają fast foody, nowe trendy w jedzeniu, w każdej formie i na każdym rogu. Kuszą zapachem i wyglądem. Poddajemy się temu, bo to moda zza oceanu a my zachwyceni jesteśmy wszystkim co od nich "przypływa. Już nawet polski język umiera, bo zamiast patrzeć na coś z uwagą zwracamy "atencję" (!) . Ok, ale nie o tym miało być. Wybaczcie, ale strasznie mnie to razi.
Jesteśmy w "szponach" jedzenia. Stało się to wręcz obłędem.
Sama w tych szponach dawno temu się znalazłam. Popadłam z skrajności w skrajność. Z zaburzeń odżywiania stałam się maniaczką zdrowego odżywiania. Fachowo nazywa się to ORTOREKSJA.
Z racji tego, że mieszkałam w dużym mieście, obsesyjnie kupowałam wszystko co "organiczne" i w miejskim mniemaniu "zdrowe" . Wtedy dla mnie wszystko było niezdrowe.
Mój organizm był tak "oszołomiony" tym wszystkim, że zaczął wariować...
Budziłam się w nocy z ogromnym uczuciem ssania w żołądku i ta myśl, że w lodówce jest tyle pyszności... Wszyscy śpią ... to mogę tak po cichu... przed wszystkimi... przed całym światem...
W końcu śpią, nikt się nie dowie. Zjadłam. Boże, jakie to pyszne! Tak cudnie pachnie. Rano zamiast budzika obudziło mnie poczucie winy wielkości Burdż Chalifa w Dubaju. Popadłam w błędne koło.
Kolejne miesiące mijały a ja nadal w bardzo piękny i sprytny sposób oszukiwałam nie innych, ale samą siebie, swój organizm, tak mądry i tak piękny. Przez tyle lat tak w bestialski sposób potrafiłam go z czystym sumieniem niszczyć. Ta cudowna świątynia "wołała" o pomoc, prosiła, błagała :
POKOCHAJ MNIE W KOŃCU ! ZADBAJ O MNIE! ODŻYWIAJ MNIE!
W KOŃCU JESTEM JEDYNYM MIEJSCEM, W KTÓRYM MUSISZ ŻYĆ...!
Rozpłakałam się któregoś dnia patrząc na swoją twarz w lustrze... Co ja ze sobą zrobiłam?! Co zrobiłam z tą piękną i mądrą osobą... ???
PASJA do zdrowego życia nagle nabrała innego wyrazu. NORMALNEGO I ZDROWEGO. Powoli zmieniało się moje podejście do jedzenia. Zmieniło się w momencie, w którym przestałam się szufladkować i nazywać. Przestałam obwiniać siebie za każdy większy kęs, który zjadłam.
Zaczęłam patrzeć na jedzenie jako na "paliwo", które nasz organizm potrzebuje, aby po pierwsze BYĆ ZDROWYM oraz być w pełni harmonijną całością, która składa się nie tylko z fizycznego wyglądu ale również tego co niewidoczne dla oczu. W tym momencie JOGA uratowała mi życie.
Od kiedy zaczęłam ją praktykować, zrozumiałam w czym tkwił problem. Zrozumiałam siebie, swoje potrzeby, poznałam swoje "demony", swoje nagromadzone od dzieciństwa emocje, które spowodowały to, że jedzenie było KARĄ jak i NAGRODĄ za wszystkie uczynki, popełnione w przyszłości.
Odnalazłam gdzieś głęboko w sobie tą małą, smutną i zranioną dziewczynkę i przytuliłam się do niej.
To nie był łatwy proces. Potrzebowałam lat, aby zrozumieć siebie i swój organizm. Posprzątać go i w końcu KARMIĆ tak, jak tego potrzebuje i jak na to zasługuje.
Często Wam powtarzam, jak ważne jest surowe odżywianie. Nie chodzi mi broń Boże o surowe mięso etc. Ale o warzywa i owoce. Często również "zamęczam" Was ciągłym powtarzaniem o piciu zielonych szejków. Często podpowiadam Wam w swoich skromnych przepisach, sposoby jak zastąpić pieczone czy gotowane przepisy, tymi surowymi. Dlaczego? Bo uważam, że nie ma 'zdrowego gotowania' głównie dań z warzyw . Już samo obróbka cieplna czyli gotowanie i pieczenie pozbawia większości jak nie wszystkich witamin i minerałów. Zwyczajnie je "zabijamy" wysoką temperaturą. Wiem, że teraz znajdzie się całe mnóstwo ludzi, którzy z pogardą zaczną na mnie patrzeć. Nie o to mi chodzi. Chcę Wam tylko uświadomić coś, co może nie każdy z Was wiedział. Uwierz mi, wiem co mówię. Po latach błądzenia" to właśnie ŻYWE JEDZENIE, uratowało i uzdrowiło mój organizm.
Jest to tylko i wyłącznie moje własne zdanie moje własne doświadczenie, którym chcę się z Wami dzielić.
W przyszłości bardziej rozwinę temat surowego odżywiania. Nie chce już Was dzisiaj zanudzić...;)
Teraz uciekam, bo piękna pogoda, trzeba zaczerpnąć odrobinkę cudownej i słonecznej energii:)
Kiedyś - jak nie zapomnę;) - napiszę Wam stary indiański sposób jak i kiedy najlepiej czerpać energię ze słońca.
Trzymajcie się ciepło, dbajcie o siebie i dziękujecie, że mnie czasem wysłuchacie...:)
Wasza N.
Ja czekam na post o surowym jedzonku i słońcu z niecierpliwością:) Cieszę się, że tobie się udało, wierze też iż uda się mi:) Narazie z etapu nienawidzę siebie przeszłam na kolejny jeszcze nie kocham, jeszcze nie lubię, ale akceptuję, wiem, że teraz nie ma już odwrotu od miłości:)
OdpowiedzUsuńOch tak to już jest, ja sama mam świra na puncie jedzenia.
OdpowiedzUsuńoj nie tylko Ty ;p tez mam niestety, a później idzie w boczki :/
Usuńto prawda bardzo łatwo sie teraz pogubić, i trzeba uwazać obserwuje
OdpowiedzUsuńłatwo się w tym całym szaleństwie pogubić, najważniejszy jest rozsądek... z czasem przychodzi, znam to z własnego doświadczenia :)
OdpowiedzUsuńfajnie tu u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńWlasnie tak dziewczyny, najwazniejsza w zyciu jest rownowaga...:)
OdpowiedzUsuńJa przez długi czas odżywiałam się na surowo... Stwierdzam, że samopoczucie na takim jedzonku jest mega :) Teraz stosuję je tylko jako detox raz w roku. Polecam życie w równowadze :)
OdpowiedzUsuńwitam bardzo ciekawy blog zapraszam także do mnie http://dietanaredukcje.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDokładnie! Równowaga, brak skrajności, nie obwinianie się za każdy kęs czegoś niezdrowego i nie wariowanie na punkcie zdrowego odżywiania. Wszystko z głową... po prostu.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny blog, dodaję do obserwowanych i zapraszam do siebie :)
http://train-your-progress.blogspot.com/
Dziekuje, odwiedze:)
UsuńJa jem wszystko co mi w danej chwili smakuje. Nie jadam fast foodów oczywiście. Ale tez nie kupuję owoców i warzyw na BIObazarkach tylko na normalnym bazarze oraz w sklepikach.
OdpowiedzUsuńUważam, że ceny ekologicznych warzyw i owoców w Polsce powinny być niższe. Nie każdego stać na nie. Poza tym dochodzi jeszcze spore zanieczyszczenie środowiska, na które nie mają wpływu producenci ekożywności.
Mądrze piszesz. Mieszkałam w Warszawie przez długi czas i widziałam tam ten trend do przesady ze zdrowym odżywianie się i nie jedzeniem niczego bez logo "EKO".
Tak samo wiodącym trendem wszędzie jest teraz przesadne rzeźbienie własnego ciała i skupianie się tylko na nim. A przecież człowiek to nie tylko ciała lecz jeszcze dusza i umysł - czyli nasz charakter- osobowość. Osobiście wkurzało mnie to , że większość ludzi oceniała innych tylko po wyglądzie lub stanie portfela...